Wywiad
Dodane przez azawalich dnia 23.06.2009

     23 czerwca 2009 roku


W naszym cyklu, poswięconym przełomowi, który dokonał się w naszym kraju 20 lat temu, rozmawiamy z Aleksandrem Zawalichem - wiceprzewodniczącym Rady Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" Region Mazowsze.

Problemy ludzi pracy pozostały

W roku 81 miał Pan 18 lat, jak okiem młodego człowieka, wyglądał dzień stanu wojennego?

- Mieszkałem wówczas w internacie ZSZ Nr 2 w Ostrołęce. 13 grudnia zapamiętałem jako dzień wywiadówki. W tę zimową niedzielę wychowawca klasy - pan Henryk Maćkowiak - wyznaczył spotkanie z rodzicami. Ponieważ do klasy uczęszczali także uczniowie pochodzący z miejscowości położonych w znacznej odległości od Ostrołęki, to wywiadówki odbywały się zwykle w dniu wolnym od pracy. Tym razem była to niedziela 13 grudnia 1981 roku.

Co Panu najbardziej przeszkadzało przez te 3 lata Stanu Wojennego?

Treść rozszerzona

     23 czerwca 2009 roku


W naszym cyklu, poswięconym przełomowi, który dokonał się w naszym kraju 20 lat temu, rozmawiamy z Aleksandrem Zawalichem - wiceprzewodniczącym Rady Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" Region Mazowsze.

Problemy ludzi pracy pozostały

W roku 81 miał Pan 18 lat, jak okiem młodego człowieka, wyglądał dzień stanu wojennego?

- Mieszkałem wówczas w internacie ZSZ Nr 2 w Ostrołęce. 13 grudnia zapamiętałem jako dzień wywiadówki. W tę zimową niedzielę wychowawca klasy - pan Henryk Maćkowiak - wyznaczył spotkanie z rodzicami. Ponieważ do klasy uczęszczali także uczniowie pochodzący z miejscowości położonych w znacznej odległości od Ostrołęki, to wywiadówki odbywały się zwykle w dniu wolnym od pracy. Tym razem była to niedziela 13 grudnia 1981 roku.

Co Panu najbardziej przeszkadzało przez te 3 lata Stanu Wojennego?

- To czas uciążliwych ograniczeń. Najbardziej przykra była tzw. „godzina policyjna”. W tym czasie uprawiałem lekką atletykę. Treningi odbywały się w sali gimnastycznej SP Nr 2. Ponieważ była to wtedy największa sala gimnastyczna w mieście, wykorzystywana była do późnej nocy przez różne grupy sportowców. Musiałem uważać, aby wrócić do internatu w Wojciechowicach przed godziną 22:00 i nie narobić sobie niepotrzebnych kłopotów. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że wszystkie imprezy szkolne typu studniówki, półmetki, itp. kończyły się w pierwszych miesiącach Stanu Wojennego przed północą. Wyjazdy uczniów z internatu do domu także były ograniczane.

Jak szkoła tłumaczyła dziwny okres, który zapanował w kraju?

- Aby wyjaśnić uczniom powody wprowadzenia stanu wojennego zorganizowano na sali gimnastycznej spotkanie z jakimś komisarzem w wojskowym mundurze. W trwającym mniej więcej pół godziny przemówieniu komisarz bardzo często używał słowa „kontrrewolucja”. Mój kolega z klasy Adam Krukowski poprosił w pewnym momencie komisarza, aby wyjaśnił, kiedy w naszym kraju była rewolucja skoro ciągle mówi o kontrrewolucji. Niespeszony tym pytaniem komisarz odpowiedział, że w Polsce nie było takiej gwałtownej rewolucji jak w Rosji w 1917 roku. Przemiany ustrojowe w Polsce były długotrwałe, zaczęły się tuż po II wojnie światowej i trwają do chwili obecnej. Wtedy Adam zripostował mniej więcej tak: „Panie komisarzu, słownik języka polskiego wyjaśnia, że powolne, długotrwałe przemiany to ewolucja, a nie rewolucja. Dlatego nie powinien pan w swoich wypowiedziach używać słowa „kontrrewolucja”, ale „kontrewolucja””. Wywołało to duże rozbawienie wśród młodzieży i ogromne niezadowolenie komisarza, który stracił pewność siebie i szybko zakończył wystąpienie.

Pański kolega miał rację. Przejdźmy jednak do prawdziwej rewolucji, która swój początek znajduje w strajkach z roku 88, a następnie w roku 89? Jak Pan widział tamten czas? Dużo zmieniło się w Pańskim życiu?

- Rok 1989 to okres ogromnych nadziei na lepsze życie milionów naszych rodaków. Miałem wtedy 26 lat. Część wakacji spędziłem nad morzem. Pamiętam przygotowania do wizyty w „kolebce Solidarności” prezydenta USA George’a Busha – seniora. Media opisywały wtedy jego wizytę pod pomnikiem Stoczniowców i prywatne spotkanie z Lechem Wałęsą. Ziściły się marzenia wielu pokoleń Polaków. Pierwsze częściowo wolne wybory 4 czerwca 1989 roku dawały nadzieję na lepsze jutro. Jestem pełen uznania dla swoich poprzedników, członków „pierwszej Solidarności”, którzy doprowadzili do tych przemian. Ich bohaterstwo zasługuje na pamięć i szacunek.

Ma Pan kogoś konkretnego na myśli?

- Tak, chociażby pana Tadeusza Godlewskiego. Opowiadał mi kiedyś, że w momencie internowania, tuż po północy, pozostawił w domu płaczącą żonę i wystraszone dzieci. Najbardziej się bał tego, że zabierają go z domu w starych, zniszczonych, przydeptanych butach, których używał do chodzenia w piwnicy. A zima na Syberii jest przecież długa i bardzo sroga. Był wówczas przekonany, że wywożą go w głąb Rosji. Ta tragiczna opowieść przypomina zesłania na katorgę polskich patriotów po nieudanych powstaniach narodowych w XIX wieku. Z tą różnicą, że wtedy robili to Polakom Rosjanie, a teraz robili to Polakom inni Polacy.

Od tego czasu minęło 20 lat, jak bardzo zmienił się Pański pogląd na tamten okres?

- Dziś mogę stwierdzić, że przemiany jakie zaszły w Polsce w latach osiemdziesiątych nie spełniły moich oczekiwań. Najwięcej skorzystali na przemianach dawni działacze partyjni, którzy przez 9 lat podarowanych im przez Jaruzelskiego (1980 – 1989), uwłaszczyli się na państwowym majątku i dosyć skutecznie zatarli ślady swojej haniebnej działalności. Najmniej skorzystali niemi bohaterowie przemian – miliony robotników, często członków „Solidarności”, którzy ciągle tracą miejsca pracy i skazują swoje rodziny na niepewną przyszłość. Przykre jest także to, że w szeregach „Solidarności” było także wielu złych ludzi – zdrajców i karierowiczów, np. Michał Boni, który po latach okazał się tajnym współpracownikiem służby bezpieczeństwa PRL.

A co z tymi, którzy uważają Okrągły Stół za zdradę?

- Zastanawiam się, czy przypadkiem nie mają racji. Twierdzenie, że Okrągły Stół był „wyreżyserowany”, że spotkali się przy nim „przedstawiciele ówczesnej nomenklatury z przedstawicielami służby bezpieczeństwa” nie jest pozbawione sensu. Czy prawdziwym celem Okrągłego Stołu było umożliwienie „miękkiego lądowania” działaczom partyjnym w sytuacji bankructwa ekonomicznego naszego kraju? Nie wiem. Nawet jeśli nawet tak było, to nie wszystko do końca dało się ustawić. Pozostało jeszcze wiele miejsca na spontaniczną działalność ludzi, którzy wierzyli, że uczestniczą w czymś ważnym, co przyniesie wolność ich Ojczyźnie i dobrobyt ich dzieciom i wnukom.

Obecnie jest Pan wiceprzewodniczącym Rady Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” Region Mazowsze. Jak nawiązujecie do tej „oryginalnej Solidarności”? Czy hasła, sztandary pod którymi działacie mają jakikolwiek związek z „S” z lat 80?

- Dzisiejsza „Solidarność” odziedziczyła po swoich poprzednikach wspaniałą historię. Związek skurczył się w tym czasie z ponad 10 milionów członków do 700 tysięcy. Zmieniły się nieco cele i metody pracy związkowej, ale problemy ludzi pracy pozostały. Ktoś musi się nimi zajmować…

ROZMAWIAŁ BARTŁOMIEJ SADOWSKI

Aleksander Zawalich, ur. w 1963 r. w Warszawie; absolwent Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego; nauczyciel geografii w ZSZ Nr 1 w Ostrołęce. W latach 2004 – 2008 wicedyrektor szkoły. Od 2003 roku przewodniczący zarządu Organizacji Międzyzakładowej Nr 1568 NSZZ „Solidarność” Pracowników Oświaty i Wychowania w Ostrołęce. Od 2006 roku wiceprzewodniczący Rady Sekcji Oświaty i Wychowania Regionu Mazowsze oraz członek Komisji Rewizyjnej Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania; wiceprzewodniczący Oddziału w Ostrołęce NSZZ „Solidarność”.